Co mnie popchnęło do tej decyzji:
- Świadome uczenie (się) wymaga wysiłku. Natomiast mówienie do dziecka w danym języku i przyswajanie przez dziecko drugiego języka w sposób naturalny ten wysiłek minimalizują. Czytaj: ja się obijam, dziecko się nie wysila, a i tak będzie mówić biegle w drugim języku.
- W moim domu oglądamy, czytamy, żartujemy ( a nawet wydajemy polecenia głosowe urządzeniom) także w języku angielskim. Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby nasze dziecko czuło się wyłączone z tego aż do momentu, gdy nauczy się angielskiego w szkole.
- Odkąd jest Internet, język globalny stał się może nie tyle niezbędny, co raczej niezwykle użyteczny. Możemy porozumieć się z całym światem, słuchać, uczyć się od innych, ale też dzielić swoimi pomysłami, spojrzeniem na ludzi i rzeczywistość. To po prostu piękne i ciekawe.
- Kiedy trafiłam na studia (filologia angielska), okazało się na pewnych ćwiczeniach, że byłam jedyną osobą w grupie, która rozpoczęła naukę drugiego języka późno, bo w wieku 12 lat – wszyscy pozostali mieli zajęcia od przedszkola. Potem tak się złożyło, że przez jakiś czas uczyłam małe dzieci, takie nawet ok. drugiego roku życia, i byłam zachwycona tym, jak to działa; widziałam też, że jeśli uczenie odbywało się raz w tygodniu, to wyniki były marne. Zdarzało mi się również uczyć dorosłych wymowy – na ich wyraźne życzenie. Okazywało się wówczas, że nawet przez wstępne dźwięki ludzie nie chcieli przejść, a co dopiero przez kolejne etapy „wtajemniczenia”, które wymagały używania dwóch różnych sposobów wypowiadania słów i zdań.
Każdy może wyciągnąć z tych obserwacji własne wnioski. Ja uznałam, że skoro mogę jak każdy inny rodzic podzielić się ze swoim dzieckiem tym, co umiem, to powinnam to zrobić, bo raz, że to może okazać się naszym wspólnym hobby, a dwa, że przy okazji mogę nieco ułatwić dziecku życie. Jedni śpiewają, drudzy uprawiają sport, inni rysują, jeszcze inni podróżują z zapałem i gotują wyśmienicie, a ja akurat używam dość swobodnie drugiego języka – i mogę za jego pomocą pokazywać dziecku trochę więcej świata.
5. Są też techniczne zalety naszego eksperymentu: dla mnie to świetna nauka, codzienna praktyka, trochę wyzwanie, a przy okazji sposób na wprowadzenie rozrywki do rodzicielskiego losu (czytanie wielokrotne, kiedy ćwiczysz wymowę, jest wprost niezastąpione), dla mojego dziecka – podobno szybszy rozwój poznawczy i językowy (dzieci dwujęzyczne wcześnie zderzają się np. z faktem, że między przedmiotem a jego nazwą nie ma żadnego połączenia) oraz dostęp do większej ilości świetnych materiałów (książki, piosenki, bajki, filmy); dla mojego męża – permanentne szkolenie językowe 🙂
Jakie widzę minusy, tudzież tymczasowe trudności:
- Dziadkowie nie mówią po angielsku, a nim mój syn zrozumie, że do nich należy zwracać się tylko po polsku, mamy sytuację, w której ja tłumaczę, co mówi ich wnuk. Jest nam trochę przykro z tego powodu.
- Mówienie w obcym języku jest wyzwaniem dla mojego męża. Muszę jednak zauważyć, że coraz mniejszym.
- Droga do dwujęzyczności i związany z nią mniejszy zasób słownictwa pasywnego mogą dostarczyć mojemu dziecku dodatkowych okazji do frustracji.
- Nikt nie wie, czym zakończony się ten eksperyment ani nawet ile potrwa.
- Tłumaczenie otoczeniu, czym jest dwujęzyczność zamierzona albo że tak, mówimy po polsku, wymaga wysiłku. Tak samo jak zderzanie się z brakiem akceptacji / zrozumienia dla naszego wyboru. Wysiłku wymaga też rozwiązywanie problemów technicznych, które pojawiają się w związku z dwujęzycznością – na pewno jest więcej niestandardowych decyzji do podjęcia.