Paula Knight, Gavin Scott (i.), Roble’s Rain Dance

Roble's Rain Dance

Wydawnictwo: Bonney Press

Opowieść o myszoskoczkach żyjących na pustyni w Somalii, które po długim czasie suszy postanawiają odprawić taniec deszczu, we mnie budzi mieszane uczucia, ale dla mojego syna była cudownym odkryciem. Czym sobie tłumaczyłam te ciepłe uczucia Michała? Najpierw myślałam, że chodzi o nowonarodzoną miłość mojego dziecka do przyrody, a to książka o przyrodzie właśnie – suszy, pustyni, zwierzętach walczących o przeżycie (i kryjących się w podziemnych norach, których przekrój widujemy na obrazkach), budzącej się do życia po deszczu roślinności. Potem zastanowił mnie uśmiech syna przy piosence na melodię rain, rain, go away, którą śpiewałam w trakcie lektury.  Ale może to radość myszoskoczków jest w tej historii najważniejsza? “Szczęśliwe zakończenie” większości opowieści nie ma za wiele wspólnego z tym, co kryje się za słowem „radość” – a tu mamy stworzenia cieszące się z deszczu jak… dzieci.

Bardzo sympatyczne rysunki, może nie zachwycający, ale poprawny tekst, obraz tego, jak zmiany klimatu zaburzają rytm przyrody* i jeszcze w dodatku garstka wiedzy o Afryce – ach, gdyby nie to zaszczepianie myślenia magicznego, i ja, rodzic, dałabym się uwieść. A tak – wzdycham ciężko i piszę, jak jest: myszoskoczki tańczą, aby przywołać deszcz, i się im to udaje. Ich małe stópki uderzają o ziemię „pac, pac” na podobieństwo kropli. W sumie czytam też dziecku o złu, które zawsze spotyka kara, a jednocześnie sama z przykrością zapoznaję się właśnie z prawem pracy… Może więc takie nasze dziedzictwo – szukać sensu wszystkimi środkami?

*Nasze dzieci już się z tym zaburzeniem rytmu mierzą. Kto nie tłumaczył dziecku, że zimą pada śnieg i się jeździ na sankach, by potem szukać śniegu przy sztucznym lodowisku, ten szczęśliwy – ja już mam te przejścia za sobą.