Alyssa Satin Capucilli, Pat Schories (i), Biscuit

Biscuit's Picnic książka
Tylko pies do końca życia może zachowywać się jak dwulatek, któremu wszystko wybaczamy.

Wydawnictwo: Scholastic

Kto z entuzjazmem poznaje świat, umie biegać, skakać, ale nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich przedsięwzięć i wiecznie pakuje się w kłopoty, nie będąc przy tym w stanie wypowiedzieć więcej niż jedno słowo? Dziecko do ok. 2 r.ż. i… szczeniak.* Na tym podobieństwie opiera się pomysł serii książek o dziewczynce i jej psie imieniem Biscuit, którzy jako niesamowite przygody przeżywają codzienność: wyjazd do dziadków czy piknik. Dziewczynka wciela się tu w rolę dorosłego, który objaśnia psiakowi świat albo po prostu komentuje zdarzenia z jego udziałem. Biscuit odpowiada jedynie donośnym „hau, hau”. W tle przewijają się: rodzina, koledzy i koleżanki, a także zaprzyjaźnione zwierzęta: pies Puddles oraz kotka Daisy.

Dla małego dziecka opowieści o Biscuicie mają smak zbeletryzowanego dokumentu: przedstawiają świat niemal w wersji jeden do jednego, bez uśmiechającego się księżyca czy gadających zwierzątek (jak to robią „Kicia Kocia” i „Świnka Peppa”), a jednocześnie mogą pochwalić się „autentycznymi” bohaterami, których losy śledzi się z zainteresowaniem. Warto też zaznaczyć, że teksty są krótkie i odnoszą się bezpośrednio do przedstawionych na obrazkach sytuacji, a same ilustracje wydają się dość szczegółowe i realistyczne.

Z pobieżnego spojrzenia na rynek – w Polsce podobnej opowieści nie znajdziemy. Poza seriami „świat w obrazkach” w typowo dokumentalny ton uderzają co prawda serie: o „Puciu” i o „Jano i Wito”, ale albo nie rozbudowują przy tym historii, albo uprawiają karkołomną narrację – wszak co innego jest w sumie ich celem. Seria o „Kici Koci (i Nunusiu)”, już abstrahując od jej zwierzęcych bohaterów, wydaje mi się dramatycznie funkcjonalna (w wersji dla młodszych dzieci służy do nauczenia np. siadania na nocnik albo odstawienia smoczka, wersja dla starszych staje się z kolei mieszanką terapeutyczno-edukacyjną). Trochę szkoda, że nie mamy dla najmłodszych nic równie przyjaznego, jak te zwykłe scenki z życia ludzi, które taką mają przewagę nad samym życiem, że można je powtarzać w wygodną dla malucha nieskończoność. Chyba że się mylę i znacie coś, co możecie mi z czystym sercem polecić?

*Nie przypadkiem używamy tego słowa w stosunku do dzieci, ale szkoda, że w tak pejoratywnym znaczeniu. 

Richard Scarry, What do people do all day?; Zawodowy zawrót głowy

A: wydawnictwo Harper Collins; P: Wydawnictwo Babaryba

What do people do all day by Richard Scarry
“Co ludzie robią całymi dniami?” Niektóre matki bujają się w nieskończoność.

Treści może i nieco trącą myszką (a dla mojego dwulatka, niestety, historia jeszcze nie istnieje, więc aspekt „tak było drzewiej” w naszych rozmowach na migi odpada), ale za to nie idą na żadne kompromisy w zaspokajaniu dziecięcej ciekawości. Sama staram się odpowiadać synowi na każde pytanie w takim stopniu szczegółowości, w jakim on jest w stanie coś zrozumieć, ale przyznam, że nawet ja stawiam granice kilometry bliżej niż Scarry, który a to pokazuje wszystkie etapy budowy drogi przy użyciu ogromnej liczby wyspecjalizowanych maszyn, a to przechodzi zgrabnie od ścinania drzew do procesu wyrobu papieru. 

Książka dzieli się na kilka rozdziałów tematycznych, które przedstawiają „jak coś jest robione”. Śledzimy losy mieszkańców pewnego miasteczka, takich jak np. chłopiec o imieniu Huckle, który dzielnie przetrwa pożar własnego domu, by potem obejrzeć budowę domu sąsiadów. Wszystkie postaci to zantropomorfizowane zwierzątka: i tak np. Huckle jest kotkiem, a jego sąsiedzi – rodziną królików (jak się domyślacie, nie jest to przypadek, że akurat samotny Huckle zdobywa za jednym zamachem tak wieeelu kolegów i tak wieeele koleżanek). 

Scarry nie jest mistrzem dowcipnych opowieści, ale zręcznie dobiera tematy, ma pięknie równościowe podejście do małego czytelnika, a do tego rysuje przejrzyście i z animuszem. Na pewno dokupię kilka pozycji jego autorstwa. Mam też nadzieję natknąć się na jego współczesnych naśladowców – może polecisz mi kogoś?