A: wydawnictwo Harper Collins; P: Wydawnictwo Babaryba
Treści może i nieco trącą myszką (a dla mojego dwulatka, niestety, historia jeszcze nie istnieje, więc aspekt „tak było drzewiej” w naszych rozmowach na migi odpada), ale za to nie idą na żadne kompromisy w zaspokajaniu dziecięcej ciekawości. Sama staram się odpowiadać synowi na każde pytanie w takim stopniu szczegółowości, w jakim on jest w stanie coś zrozumieć, ale przyznam, że nawet ja stawiam granice kilometry bliżej niż Scarry, który a to pokazuje wszystkie etapy budowy drogi przy użyciu ogromnej liczby wyspecjalizowanych maszyn, a to przechodzi zgrabnie od ścinania drzew do procesu wyrobu papieru.
Książka dzieli się na kilka rozdziałów tematycznych, które przedstawiają „jak coś jest robione”. Śledzimy losy mieszkańców pewnego miasteczka, takich jak np. chłopiec o imieniu Huckle, który dzielnie przetrwa pożar własnego domu, by potem obejrzeć budowę domu sąsiadów. Wszystkie postaci to zantropomorfizowane zwierzątka: i tak np. Huckle jest kotkiem, a jego sąsiedzi – rodziną królików (jak się domyślacie, nie jest to przypadek, że akurat samotny Huckle zdobywa za jednym zamachem tak wieeelu kolegów i tak wieeele koleżanek).
Scarry nie jest mistrzem dowcipnych opowieści, ale zręcznie dobiera tematy, ma pięknie równościowe podejście do małego czytelnika, a do tego rysuje przejrzyście i z animuszem. Na pewno dokupię kilka pozycji jego autorstwa. Mam też nadzieję natknąć się na jego współczesnych naśladowców – może polecisz mi kogoś?