Norman Bridwell, Clifford the Big Red Dog, Clifford Wielki Czerwony Pies

clifford book cover okładka
Clifford w wydaniu olbrzyma i miniaturki bawiącej się bombką choinkową.

A – Scholastic, P – Znak

Seria książek o Cliffordzie to przede wszystkim ogromna dawka humoru. Głównym źródłem dowcipu jest zachowanie psa o nieprzeciętnych rozmiarach – w wersji mini, jako niesamowicie maleńkiego szczeniaczka,  albo w wersji maxi – psiaka większego niż dom, który jest w stanie podnieść samochód czy zniszczyć buldożer. W jednej z opowieści maleńki Clifford bawi się w olbrzyma z zabawkową kolejką czy domem dla lalek – i jest to idealne podsumowanie jego przyszłych relacji z otoczeniem 🙂

Efekt humorystyczny potęgują teksty pisane z naiwnej perspektywy dziecka (jak w „Mikołajku”), które używane są do wytworzenia kontrastu z ilustracjami lub jedynie dopowiedzenia tego, co widoczne jest na obrazku. Mimo że teksty te są krótkie, same książki przeznaczono dla starszych dzieci (4+), bo wymagają bardziej rozwiniętej teorii umysłu* (np. domyślenia się, dlaczego malarz myli małego żółtego psa z wielkim Cliffordem po tym, gdy na tego pierwszego spadła puszka czerwonej farby). Jednak mój dwulatek je uwielbia i śmieje się z mniej wyrafinowanych dowcipów, których też nie brakuje.

Przygody Clifforda są starannie skrojone pod dzieci: a to trafi się gdzieś pożar i gaszący go strażacy, a to zabawa na placu budowy; do tego pełno potknięć i upadków, a także tornado zniszczeń. Jeśli z jakiegoś powodu brzmi to dla Ciebie jak zabawy chłopięce, zapewniam, że towarzyszka psa, nazwana na cześć córki autora Emily Elisabeth, pcha wózek (tyle że z prawdziwym kotkiem), przebiera się za wróżkę, a na Boże Narodzenie dostaje bobasa z kompletem ubranek. Powiedziałabym, że Bridwell zręcznie buduje postać prawdziwego dziecka, które nie przejmuje się stereotypami dotyczącymi płci i robi to, co sprawia mu (jej) przyjemność.

Seria o Cliffordzie to czysta rozrywka, raczej nie pobudza do rozmów, nie ma walorów edukacyjnych, poza może pokazywaniem, do czego może doprowadzić szczenięcy brak rozwagi  (choć w książce konsekwencje wszelkich zniszczeń są stale pomijane). To książki, które przepełnia magia opowieści beztroskiej, nieniosące żadnego morału, ale potrafiące zawładnąć wyobraźnią (i czasem wywołujące uśmiech nawet na twarzy rodzica). Natomiast muszę zaznaczyć, że seria jest bardzo nierówna – jedne książki są błyskotliwe i zabawne, inne… cóż, na poziomie potrzeb dwulatków.

Muszę zaznaczyć, że w serii pojawiły się też pozycje edukacyjne – Clifford uczy liczyć do dziesięciu, a także prezentuje angielski alfabet. Jestem fanką szczególnie tej pierwszej pozycji, bo jest napisana jako kolejna opowieść, a samo liczenie przy większych liczbach odbywa się także partiami (np. 10 jest podzielone na 3+3+4). Natomiast nie wiem, czy ukazała się ta część i w polskiej wersji.

Z ciekawostek: Clifford powstał w 1963 r., gdy Bridwell został odprawiony przez wydawców z pouczeniem, że ilustrować książek dla dzieci to on nie umie, więc jeśli chce to robić, musi je sobie napisać sam. W ciągu 50 lat stworzył ok. 90 tytułów. My mamy części pisane przed 1998 r., więc nie jestem w stanie wypowiedzieć się o tych młodszych, osadzonych zapewne w bardziej współczesnych realiach, ale i pisanych z większym wysiłkiem twórczym. Nie oglądamy też animowanej wersji Clifforda – to pozostawiam Wam do okrycia na własną rękę.

Więcej zdjęć na instagramie: @mi.sto.ry.pl

O psim bohaterze dla młodszych dzieci przeczytasz tu.

*Teoria umysłu to nasze wyobrażenie o tym, co inni czują i wiedzą. Wykształca się powoli, dlatego małe dzieci można przyłapać na co najmniej dziwnych zachowaniach. Np. syn mojej koleżanki, będąc na wyjeździe, mówił jej przez telefon, żeby dzwoniła do niego, jak on już jest w łóżku, a nie wtedy, gdy się jeszcze bawi – czyli zakładał, że ona wie i widzi dokładnie to, co on (dla rozwiania wszelkich wątpliwości: nie było określonych co do minuty pór na zabawę i spanie).