Mo Willems, Knuffle Bunny

Knuffle Bunny

Wydawnictwo: Hyperion

Jak zaglądam na półkę z książkami, z których Michał już dawno wyrósł, niewiele znajduję tam pozycji, o których warto coś napisać. Są śliczne i zrobione z pomysłem, ale do bólu funkcjonalne – jak to dla rocznego malucha. Kiedyś na pewno je tu podsumuję, może dla kogoś okaże się taki spis pomocny, ale dziś opowiem o książce z tamtych „zamierzchłych” czasów, na której widok nadal się uśmiecham.

To opowieść o Trixie, małej dziewczynce, która jeszcze nie umie mówić. Pewnego dnia wybiera się z tatą do pralniomatu, taszcząc pod pachą swojego ulubionego (tytułowego) króliczka. W drodze powrotnej Trixie orientuje się, że przytulanki z nią nie ma. Próbuje wytłumaczyć problem tacie, ale ten zupełnie nie rozumie, o co chodzi. Dopiero mama po pierwszym rzuconym w kierunku powracającej dwójki spojrzeniu zadaje kluczowe pytanie, które sprawia, że cała rodzina biegnie z powrotem do pralniomatu. Oczywiście, że króliczek się w końcu znajduje, a „Knuffle Bunny” stają się pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez Trixie.

Książka jest na tyle popularna, że Knuffle Bunny doczekał się swojego pomnika w Nowym Jorku, gdzie rozgrywa się opowieść. Nie, nazwa miasta nie pada w tekście, ale ilustracje do książki to rysunki nałożone na zdjęcia, które autor zrobił sam w pobliżu własnego domu. Zresztą imienia bohaterki też nie szukał daleko – tak nazywa się córka Willemsa.

Dla mnie „Knuffle Bunny” nie jest opowieścią o zaginięciu ulubionej przytulanki, a raczej o frustracji dziecka, które jeszcze nie umie mówić i zderza się z ciągłym niezrozumieniem ze strony otoczenia. Tak, wiem, mama domyśliła się wszystkiego w sekundę, ale przecież milion razy w podobnej sytuacji zareagowała jak tata – irytacją.

Mój syn najpierw wcześnie powtarzał słowa, a potem zamilkł na długo. Zaczął mówić dopiero ok. drugich urodzin. Trochę migaliśmy, więc najważniejsze rzeczy udawało się uzgodnić (do dziś został jeden znak – na „więcej”, którego używa, kiedy chce, żebym przeczytała raz jeszcze książkę, chociaż mówi już przy tym „again”). Ale było trudno, bo mój syn jest jednym z tych „high need babies” i zawsze wiedział, czego chce, odczuwając przy tym ogromną frustrację, że nie potrafi tego uzyskać. Miałam więc o czym myśleć, czytając „Knuffle Bunny”, szczególnie wszystkie „wypowiedzi” Trixie. O czym myślał mój syn – nie wiem. Może pokochał tę książkę za coś zupełnie innego, mimo że nie miał nigdy swojej ulubionej przytulanki, zabawki czy kocyka, więc trudno, by się z Trixie w tym kontekście utożsamiał. Grunt, że sięgał po “Knuffle Bunny” bardzo często i do dziś potrafi się na jej widok uśmiechnąć, tak jak ja.

Na Book Depository za ok. 32zł http://tidd.ly/b240e172 (to reflink)