O miłości między dzieckiem a rodzicem

Love you forever miłość You are my I love You Guess How much I Love You

Nie wiem, czy trzeba pisać o miłości. Zawsze zdawało mi się, że ona wypływa z nas jednak całym ciałem, i więcej jej w gestach niż w słowach. Jeśli już ją słychać, to w śmiechu łaskotanego dziecka.

Ale my, rodzice, lubimy o miłości mówić. I może dzieci też sobie tego życzą. Dlatego powstało wiele książek właśnie o niej. Dziś kilka, które mamy w naszej biblioteczce.

Sam McBratney, Anita Jeram (i.), Guess How Much I Love You,  Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham

Wydawnictwo: Candlewick Press (A), Egmont (P)

Para zajęcy – ojciec z synem – licytują się przed zaśnięciem, kto kogo bardziej kocha. Używają porównań, żeby pokazać „ilość” miłości, posiłkując się rozpiętością ramion, wysokością podskoków itp. Rodzic, jako starszy i większy, zawsze wypada w porównaniu lepiej, aż zajączek wpada na genialny pomysł: mówi, że kocha tatę tak, jak stąd do księżyca. Zając pozwala synowi zasnąć z myślą, że mały go przelicytował, a potem szepcze sam do siebie…  coś, czego tutaj nie zdradzę J

Mnie nie do końca przekonuje taka licytacja, a i sam fakt, że rodzic musi mieć ostatnie słowo, nawet jeśli ukrywa to przed synem (może po prostu chce, żeby mały już zasnął), i nawet jeśli zapewnia w ten sposób o swoim uczuciu. Zresztą podejmowanie rywalizacji na polu „kto wyżej skacze” z małym brzdącem też jest niefortunne – przez pół książki zajączek wzdycha w myślach, że chciałby umieć te rzeczy, co tata. Myślę, że to dobra lektura dla ludzi ze standardową wizją ojcostwa i rodzicielstwa, do których ja się nie zaliczam; w dodatku obliczona na łatwe wzruszenia i skierowana bardziej do rodzica niż do dziecka.

http://tidd.ly/ec4bdad [reflink*; ok. 23zł]

Maryann Cusimano Love, Satomi Ichikawa (i.), You Are My I Love You

Wydawnictwo: Philomel Books

Moja ulubiona w tym zestawieniu. Jest to wiersz opowiadający o tym, kim są dla siebie rodzic i dziecko. Na rysunkach widzimy niedźwiedzia i niedźwiadka, spędzających razem dzień, ale w słowach… w słowach kryje się dużo więcej.  Nie padają wielkie wyznania, za to mamy ciągłą opozycję… albo może lepiej: dopełnianie się wzajemne tej dwójki: rozbrykanego dziecka i zapewniającego mu opiekę rodzica.

„Jestem Twoją drogą wiodącą do domu, Ty jesteś moją nową ścieżką” – mówi rodzic. I nie szkodzi, że ta myśl powtórzy się w innym ujęciu, bo i tak trochę ciekawych obserwacji się uzbiera. A w wierszu, jak to w wierszu, każdy może doczytać coś tylko dla siebie.

Jedyne, co mi przeszkadza, to odniesienie do modlitwy w jednym z dwuwierszy. Ale domyślam się, że dla większości ludzi nie będzie miało to żadnego znaczenia.

http://tidd.ly/a44b2a2e (reflink, ok. 30zł)

Astrid Desbordes, Pauline Martin, Miłość, tłum. Paweł Łapiński

Wydawnictwo: Entliczek

Tak, dorośli lubią mówić o miłości. Tu mama opowiada synkowi, że kocha go zawsze, i wymienia wszystkie sytuacje, zestawiając te radosne z trudnymi. Scenki są dobrane starannie, żeby rozwiać ewentualne wątpliwości dziecka (a jak zbiję Twój ulubiony wazon?), a jednocześnie opowiedzieć mu trochę o relacjach między ludźmi – np. o tym, że mama ze swoim partnerem też potrzebują być razem sami i, tak jak mały Archibald w trakcie zabawy, zapomnieć o innych.

Rysunki są przeurocze, utrzymane w spokojnej, ale nie nudnej palecie kolorów. Dominują nad przypadającym w ilości jednego zdania na stronę tekstem i dopowiadają, zamiast tylko ilustrować.

Jeśli miałabym włożyć łyżkę dziegciu, to tylko zauważając, że nie przepadam za tłumaczeniami. Oczywiście nie da się ich uniknąć, i z wiekiem nie trzeba, ale marzy mi się, żeby te małe książki uwrażliwiały dzieci na piękno właściwie złożonych słów. W dłuższych opowieściach zdania już układają się tłumaczom naturalnie, ale w tych krótkich, jedno-dwuzdaniowych tekstach, grających często na różnego rodzaju opozycjach, tłumacz musi przyginać polszczyznę do ziemi. Także – Polacy, piszcie i rysujcie dla najmłodszych tak cudownie, jak Desbordes i Martin.

https://www.gandalf.com.pl/b/milosc-z-e/ (ok. 20zł)

Robert Munsch, Sheila McGraw (i.), Love You Forever

Wydawnictwo: Firefly

Kolejna opowieść o wiecznej miłości matki do syna, ale podana w tak wyciskający łzy sposób, żeśmy jej za wiele nie czytali, chowając przed Michałem. Oto matka kołysze w ramionach noworodka i śpiewa mu, że zawsze będzie jej dzieckiem, tak długo, jak ona będzie na świecie. Chłopiec dorasta: najpierw doprowadza ją do szału jako psocący dwulatek, potem jako niesłuchający jej dziewięciolatek, potem jako nastolatek. Na końcu wyprowadza się z domu. Ale ona każdego wieczoru zakrada się do jego pokoju czy domu, bierze go na ręce i kołysze go (jakkolwiek absurdalnie to brzmi), wyśpiewując te same słowa. Aż przychodzi moment, że to syn jedzie do matki, i to on ją bierze na ręce…

Przy pierwszym czytaniu człowiek wzrusza się dopiero na końcu opowieści, a potem to już od samego początku ściska za gardło. Jak się nie popłaczesz, przeczytawszy ją, chapeau bas. No chyba że obejrzysz odcinek Przyjaciół, w której Joey czyta początek i koniec książki, tak, to pomaga się nieco rozchmurzyć.

Jeśli mnie zapytasz, jaki jest sens czytania tej książki, to pamiętaj, że dla dziecka jest to na pewno możliwość poznania cyklu życia, dostrzeżenia tego, co je czeka, ale i pojęcia, jak wielka jest miłość rodzica, który zawsze będzie czuwał nad dzieckiem, nawet wtedy, gdy dziecko dorośnie. Dla rodzica – cóż, dla rodzica to okazja do uświadomienia sobie, że nadal jest czyimś dzieckiem.

Kończę już, żeby nie marnować chusteczek. Idę ją schować na najwyższą półkę.

http://tidd.ly/6ef86bdb (reflink, ok. 21zł)

*Reflink to taki link, dzięki któremu, gdy dokonasz za jego pośrednictwem zakupu, księgarnia podzieli się ze mną swoim zyskiem ze sprzedaży.