Derek Hall, Alison Morris, Louisa Somerville, Children’s Bedtime Treasury

Childrens bedtime treasury

Wydawnictwo: Parragon

59 opowieści, mieszczących się na 6 stronach każda, dzielą się na 4 rodzaje: klasyczne baśnie (Brzydkie Kaczątko, Złotowłosa i Trzy Niedźwiedzie etc.), historie o zwierzętach, które zachowują się jak ludzie – i jak ludzie wpadają w kłopoty, bajki o prowadzących własne życie zabawkach oraz teksty, których bohaterami są dzieci – choć tych akurat jest najmniej. Każdej towarzyszą rysunki, które otaczają tekst, wcinają się weń – nieraz wszystkie przygody mają swoje ilustracje, więc dziecko może śledzić historię również wzrokiem. Przy czym do stworzenia tej książki zatrudniono nie tylko kilku pisarzy, ale i aż 17 artystów władających pędzelkiem i kredką, więc księga, mimo sporej objętości (384 strony zbliżone do formatu a4) nie wydaje się monotonna.

Przyznam, że na początku byłam do niej sceptycznie nastawiona. Opowieści są lekko przegadane i dla mnie, rodzica, nużące, bo bezlitośnie przewidywalne. Co prawda ich język nie jest sztywny, raczej słucha się tego, jak gawędy, z wtrąceniami od narratora  –  i to na pewno trzeba zaliczyć na plus. Przewaga historyjek współczesnych też warta jest pochwały, bo dzieci często nudzą teksty o świecie, którego bezpośrednio nie doświadczyły. Nikomu nie dzieje się w tych bajkach wielka krzywda (wyłączając klasyczne baśnie), przygody są stonowane, choć nie tak nudne jak u Beatrix Potter – można więc je śmiało czytać na dobranoc, co w sumie było założeniem tytułu. No i te akurat opowieści nie umoralniają małego czytelnika na siłę, choć zachęcają do dbania o zabawki czy powściągnięcia obżarstwa, a także uczą tego i owego o emocjach i relacjach międzyludzkich.

Po roku regularnego czytania tej skarbnicy bajek doceniam ją dużo bardziej, szczególnie odkąd moje poszukiwania podobnego zbioru otworzyły mi oczy na jej wyjątkowe, niezaprzeczalne zalety. Ja jako rodzic muszę się, niestety, czasem ponudzić, czytając dziecku, co jest oczywistością, z którą moja natura ma po prostu pod górkę…

Syd Hoff, Bernard on His Own

Bernard on His own syd hoff

Wydawnictwo: Clarion Books

Mój syn czasem wraca do swoich ulubionych lektur sprzed kilku miesięcy, ale po jednym czytaniu je zwykle porzuca. Tym razem jednak odnalazł książkę, za którą nie przepadał, i wraca do niej raz po raz. Nie dlatego, że jest to historia śmieszna albo wzruszająca, i nie dlatego, że dotyczy koparek albo lodów.

Otóż mały niedźwiadek Bernard postanawia pobawić się sam, podczas gdy mama i tata zajęci są własnymi sprawami. Niestety, wpada od razu w tarapaty, z których rodzice muszą go ratować. Gdy po raz kolejny próbuje swoich sił, a to zwycięża strach, a to brakuje mu umiejętności; nie wychodzi mu też wspólna zabawa z innymi zwierzętami. W pewnym momencie znajduje się jednak w trudnym położeniu, i tym razem, mimo że wzywa na pomoc rodziców podobnie jak na początku opowieści, niedźwiadek zdaje sobie sprawę, że zaszła w nim pewna mała, acz znacząca zmiana.

To u nas druga książka po „Little Exacavator”, która opowiada o trudach bycia małym w świecie dorosłych. Z tym że o ile małej koparce trafia się w końcu zadanie, dzięki któremu może się poczuć potrzebna taka, jaka jest, o tyle Bernard się zmienia, stawiając pierwszy krok ku byciu „dużym” – a potem wycofuje się w bezpieczne ramiona rodziców. Podkreślam ten powrót do status quo, bo podoba mi się, że autor pozwala niedźwiadkowi nabyć nowe umiejętności, popróbować, jak to jest być dorosłym, ale nie każe mu od razu zatrzasnąć za sobą drzwi i przejść do następnego etapu.

Nauka samodzielności i powolne wychodzenie spod skrzydeł rodziców do świata to duże emocje, z którymi dziecko mierzy się samo.  Oczywiście, że je wspieramy, cieszymy się z każdej nowej umiejętności i zachęcamy do kolejnej, staramy się towarzyszyć tak, aby nie przeszkadzać, przytulamy, gdy frustracja albo strach narastają, i gdy trzeba, ratujemy z opałów. Ale emocji jest wiele, różnych, naraz; nie każdą potrafimy dostrzec, a co dopiero zrozumieć.  Dlatego zdaje mi się, że mojemu Michałowi Bernard pomaga uporać się z czymś, czego już dawno nie pamiętam. Mogłabym nazwać to coś strachem, rozczarowaniem, frustracją, niepokojem, ale nie wiem, co się właściwie dzieje w głowie mojego syna, kiedy bierze wiaderko i rusza na brzeg nabrać wody – sam pośród innych dzieci i dorosłych. Natomiast wiem, że wybierze dziś na dobranoc opowieść o pewnym małym niedźwiadku…

I tu bym zakończyła recenzję, gdyby nie rysunki, bo o nich kilka słów też się należy. Są bardzo przyjemne i nieraz zabawne nawet, emocje na pyszczkach uchwycone celnie, a mimo to mam ciągle wrażenie, że trochę nudno jest.  Paleta kolorów ograniczona, ale naprawdę z poczuciem głębokim estetyki, czuć zamysł. Zdaje mi się zatem, że problem tkwi w tym, że za wiele powstało ilustracji po prostu – i zabrakło pomysłów na ich urozmaicenie.