P: Wydawnictwo Tatarak, A: Henry Holt, Harper Collins, Penguin Books
Nie przepadam za jego rysunkami, nie uważam, jakoby „Bardzo głodna gąsienica” powinna znaleźć się na półce każdego dziecka, ale Erica Carle’a polecam gorąco najmłodszym w trzech mistrzowskich odsłonach.
Pierwsza to nieprzetłumaczona dotąd na polski książka „Brown Bear”. Prosta, bardzo rytmiczna rymowanka o powtarzalnej części, która uczy dziecko kolorów i zwierząt. Tekstu tam jak na lekarstwo, rysunek jest za to na obie strony, bardzo wyraźny. Może dziś jakiś tłumacz głowi się, jak stworzyć odpowiedni wierszyk w języku polskim? Oby! Dodam tylko, że współautorem tego cuda jest Bill Martin Jr.
Druga z polecanych to seria „Moja pierwsza książka”, która uczy kolorów, kształtów, słów i liczb. Strony tych książeczek podzielone są poziomo na pół – zadaniem rodzica jest przytrzymać górę i powiedzieć dziecku, czego ma szukać, a malucha – dopasować odpowiedni obrazek z dołu (i na odwrót). Kolory są namalowane w sposób nieoczywisty, z odcieniami, pełza po nich światło. Kształty są wzięte z rzeczywistości, niekoniecznie wyabstrahowane, więc wymagają zrozumienia pewnych pojęć (albo pozwalają znaleźć różne kształty w jednym rysunku), np. oko w kształcie migdału ma w sobie okrągłą źrenicę. Cyfrom towarzyszą kwadraty, które można wspólnie policzyć, nim się mały człowiek weźmie za szukanie odpowiedniej liczby owoców na swoich obrazkach (przy czym kwadraty ułożono w dwóch rzędach, każdy do pięciu, co pomaga zapamiętać wzrokowo, jaka wielkość grupy odpowiada której cyfrze – z tych gotowych obrazów mentalnych korzystamy na co dzień, nie licząc wszystkiego pojedynczo).
Trzecia książka, którą jesteśmy oboje z synem zachwyceni, to „Od stóp do głów”, pokazująca ruch, jaki potrafi wykonać jakieś zwierzę, i zachęcająca do pójścia w jego ślady. Odwracamy głowę, zginamy szyję, podnosimy ramiona, klaszczemy, a nawet wyginamy plecy w łuk. Taka mała gimnastyka z gorylem czy osłem. I tak, trzeba nagle porzucić lekturę i położyć się na dywanie – przyznam, że ja często oszukuję przy kocie i ośle, bo nie zawsze jestem gotowa na wygibasy.
Eric Carle miewa więc świetne pomysły, nie śmiałabym temu zaprzeczać. Ale im więcej zabiera głosu, czyli im więcej produkuje tekstu, tym bardziej staję się mu niechętna. Pewnej gąsienicy zmieniłabym np. tempo opowiadania na ostatnich stronach…
Mamy jeszcze Carle’a „The Grouchy Ladybug” o nieumiejącej się dzielić biedronce, której przygody odmierza tarcza zegara i „Rooster’s off to see the world” o kogucie zabierającym w podróż zwierzęta, dzięki którym możemy policzyć do pięciu – ale żadna nas nie wciąga, a już na pewno nie zachwyca (choć ta pierwsza ma też trochę niestandardowych wycinanek, które odróżniają ją od reszty). Co do innych książek – nie wiem zupełnie, może ukrywa się gdzieś jeszcze jedna perełka w twórczości tego autora? Jak usłyszę, dam znać. Ty też daj.